Podróż statkiem Umsini była conajmniej o standard wyżej od Kelimutu. O niebo czyściej, mniej ludzi i co najważniejsze udało nam się trochę schować od gapiących się Indonezyjczyków. Tym sposobem ostatnie godziny w zahellołowanym kraju udało się spędzić w miarę na spokojnie. Oczywiście, były wycieczki, żeby zobaczyć białych, na szczęście w dawce do wytrzymania. Na pokładzie, oprócz nas dosiadł się w Tarakanie Rosjanin Dymitr, którego mieliśmy okazję poznać w Rantepao. Zarzucił nas mnóstwem opowieści o Rosji, o swojej podróży, w której jest już prawie rok i o niemiłych doświadczeniach na Kalimantanie. Z wielką nadzieją na odpoczynek od jakże męczącego narodu Indonezyjskiego powoli dobijamy do wodnej granicy z Malezją. Na miejscu od razu nawiedziliśmy budynek ochrony portu, gdzie przywitało nas kilku miłych strażników, poczęstowali nas kawą i pozwolili przespać się u nich na podłodze. Z samego rano zakupiliśmy bilet na motorówkę (100.000Rp /os) do malezyjskiego miasta Tawau.