Kotaków wracających z balu nie widziałam, ale za to jadłam najlepsze morskie jedzenie, a mianowicie krewetki, ośmiornice, kalmary i prawdopodobnie inne stwory, których nie potrafię nazwać. Wieczorem można zjeść niemal wszystko co rusza się w wodzie. Oczywiście to co zamierzasz skonsumować najczęściej pływa w zbiornikach i masz szanse wybrać kontkretnego zwierza, który zostanie zważony i natychmiast przyrządzony i podany na Twoim talerzu. Ceny są nieporównywalne z europejskimi i naprawdę warto spróbować jak najwięcej. Nawet jeśli nie jadasz takich rzeczy to warto się wybrać wieczorem nad wodę i zobaczyć co się jada w rybackich miastach. Market tętni życiem i tak jak gdzieś wyczytałam jest to jeden z najlepszych marketów w Azji. W ciągu dnia Filipińczycy sprzedają mnóstwo pamiątek oraz tysiące różnych ryb, czasem ważących po kilkadziesiąt kilogramów, warzywa i owoce. Ulicami przechadza się sporo turystów, a miasto wydaje się bardzo przyjazne i warte pozostania więcej niż jeden dzień. Jako, że nurkując nie udało mi się spotkać żółwia wybraliśmy się do - no właśnie, co to było, nie wiem (Green Conection). Bilet wstępu kosztuje 25MYR, a samo miejsce jest niesamowicie zaniedbane i niegodne polecenia. Jednak żółwia i rekina widziałam. Mieszkaliśmy w A&J Bugdet Hostel w pokoju z klimatyzacją za 45MYR/2os.