Niedaleko jaskini Niah, którą chcieliśmy odwiedzić, gdzie właśnie teraz konieczny był jej remanent, zatrzymało się dwóch mężczyzn, którzy powiedzieli, że chętnie dowiozą nas do Bintulu. Początkowo rozmowa nam się nie kleiła, ale po kilku godzinach jazdy Artur i Donny stwierdzili, że w sumie to dzisiaj jadą do Sibu, a jutro z samego rana do Kuchingu. Tak się składa, że dokładnie tam zmierzaliśmy, jechaliśmy, aby zdążyć na 28 lipca na samolot do Singapuru. Zostaliśmy zaproszeni do Sibu do rodzinnego domu Dajaków oraz na dalszą drogę, aż do Kuchingu. Chłopaki opowiadali mnóstwo histori między innymi o "łowcach głów", o tym jak krokodyle zjadają rybaków na Borneo, jak dobre jest żółwie mięso, węże i psy, a na obiad został podany jeleń oraz po raz pierwszy i ostatni jedliśmy zmażone kurze łapki. Dajakowie chcieli, żebyśmy wiedzieli i spróbowali jak najwięcej. Zajęli się nami po mistrzowsku i zaprosili na zaś, gdybyśmy się jeszcze kiedyś chcieli pojawić na Borneo.