Jak w każdym dużym mieście w Chinach, w stolicy również wszechobecne przeludnienie. Do zobaczenia jest dość sporo i warto sobie zarezerwować chociaż cztery dni na zwiedzanie lub jakieś zakupy. Zakazane Miasto oczywiście odwiedziłam (bilet studencki 20Y). Szału wielkiego nie ma, ale zawsze warto pójść i się przekonać czy się nam spodoba. Uliczki w centrum są chyba jedymi, które jakoś się zachowały sprzed lat i czuć zupełnie inny klimat. Na straganach pełno różnego jedzenia i pamiątek. Na ulicy Wangfujing można zjeść najdziwniejsze jedzenie w postaci dziwnych stworzeń np. skorpiony, jedwabniki, rozgwiazdy, żaby czy larwy owadów. Ceny jednak są dostosowane raczej na kieszeń typowego turysty, dla którego wszystko w Azji jest tanie, bez względu na to ile kosztuję. Wybraliśmy się również zobaczyć olimpijską wioskę z 2008 roku. Da się zauważyć, że stadiony nie błyszczą już taką świeżością, ale architektonicznie nadal pozostają ciekawe. Najlepszy dzień jaki wspominam z Pekinu była wyprawa na Chiński Mur na odcinku w Mutianyu, który naprawdę robi wrażenie. Nie jest to najtańsza opcja, gdyż wstęp kosztuje 25Y dla studentów, 45Y dla dorosłych. Na mur można się wspiąć pieszo pokonując wysoką górę, bądź kupić bilet na kolejkę linową za 80Y w obie strony. Dojazd z Pekinu pod mur nie należy do najłatwiejszych. Z dworca Dongzhimen trzeba wsiąść w miejski autobus numer 916 i jechać do samego końca (12Y). Na miejscu próbowaliśmy złapać kolejny autobus, ale bezskutecznie. Ostatecznie wsiedliśmy w minibusa, płacąc 100Y za dwie strony dzieląc koszta na pięć osób. Do Pekinu wróciliśmy tym samym miejskim autobusem 916. Pobyt w Pekinie zaliczam jednak do udanych, nie ze względu na atrakcje turystyczne lecz wyborowe polskie towarzystwo naszych couchsurferów. Z przyjemnością opowiadali nam o swoim studenckim życiu i ugościli nas mimo nalotu licznych gości.
Bilet pociągowy na trasie Szanghaj - Pekin kosztował 179Y za miejsce siedzące, lecz z okazji świąt było stojące, dlatego warto kupować bilety z wyprzedzeniem.