Główną atrakcją jest zamek zamieszkiwany niegdyś przez dynastię Ngujenów, gdzie część zabudowy przetrwała wojnę. Warte zobaczenia jak najbardziej, ale stanowczo nie warte pieniędzy, których żądają za bilet wejściówkę. Inspirując się blogiem innych polskich wyprawowiczów - http://qmaki.blogspot.com/2012/08/28-30032012-hue-sekrety-cesarza.html i idąc za ich przykładem, minęliśmy pana biletowego wtopieni w wycieczkę z przewodnikiem. Łatwo i przyjemnie. Jako ciekawostkę dodam, że około jedna trzecia społeczeństwa w Wietnamie nosi nazwisko Ngujen. Taka właśnie nazwa hoteli, restauracji, ulic czy sklepów jest tu najczęściej spotykana. Na trasie niejednokrotnie widziałam gotowe tabliczki nagrobkowe z wyrytym już nazwiskiem Ngujem. W papierach rejestracyjnych naszego motoru również widnieje owe nazwisko.
Nino Hotel, 14 Nguyen Cong Tru
Nowym doświadczeniem był nasz nocleg w Hue. Był to chyba najdroższy dotychczas hotel w jakim mieszkaliśmy - za 2 os pokój zapłaciliśmy 13$, ale to jak się traktuje tam przybyszów przechodzi pojęcie człowieka z plecakiem. Na dzień dobry pyszny soczek, w cenie śniadanko z niekończącą się dostawą tostów, sprawny internet, komputery do dyspozycji i zaraz po tym jak człowiek przysiądzie przed monitorem pani dyskretnie podstawia szklankę z zimnym napojem. Do tego uśmiech pomocna dłoń i piwko w lodówce, za które później jak się okazało trzeba było zapłacić, ale uprzejmie po cenie sklepowej. Do tego wystrój pełen niespodzianek, np. w dziurze w kanapie widnieje napis " I hate this hole".